uwolnić bestię…

  … czyli poszła mama na kurs animatora 🙂

Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam się uczyć nowych rzeczy, które sprawiają, że niewykorzystane dotąd obszary móżgu zaczynają pracować, a także odkrywają moje ukryte (glęboko!) umiejętności. W ten weekend miałam okazję być na dwóch takich kursach – w sobotę zaczęłam się uczyć o doradztwie zawodowym wśród młodzieży (temat, który od dawna leży mi na sercu, i nareszcie mam okazję, by go zgłębić), a w niedzielę 10 godzin spędziłam z Mężem ucząc się jak być… animatorem. Tak! Ja – kobieta patrząca na siebie jako na totalne beztalencie artystyczne… ale zaryzykowałam i… okazało się, że animator musi mieć dwie cechy – 1) musi lubić pracować z dziećmi (odhaczone!), 2) musi być tolerancyjny (też zaliczone!). A całej reszty… MOŻNA SIĘ NAUCZYĆ! I tak… lepiłam z plasteliny, udawałam rower (bez komentarza), skakałam, malowałam twarze (całe szczęście manekinów), robiłam WIEEEEELKIE bańki i robiłam cudowności z balonów (a cudowności tak zachwyciły Dzieci, że się bawiły nimi cały wieczór). I wiecie co? Głowa mała, bo teraz moje myśli biegną wielotorowo – jak to wykorzystać? jakie jeszcze zabawy wymyślić? jakie tematy imprez można zrobić? Co? Kiedy? Gdzie? O ludzie…. czuję się, jakby mi otwarto drzwi do zupełnie nowego świata… a zwierzę imprez dziecięcych dopiero ze mnie wychodzi… Będzie się działo, bo…. nigdzie nie trafiam bez przyczyny!

A teraz do roboty!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Uncategorized. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz